...podjąć decyzje, przed którymi nie ma ucieczki, pogodzić się z brakiem po ludzku idealnych rozwiązań, doświadczyć, że niezależnie od okoliczności jest Ktoś, kto nas nigdy nie pozostawia samymi.
DOM POGODNEJ STAROŚCI
– Jestem Ala.
– Marcin, masażysta.
– Dziwne nazwisko – zażartowała dziewczyna.
– Nie, to jest ten, no, zawód mój – wydukał Marcin, czerwieniąc się na twarzy.
Alicja uśmiechnęła się przyjaźnie. Stała przed nim w całej swojej radosnej otwartości. Dziewczyna niewielkiej postury, wręcz filigranowa, ale emanująca niezwykłą energią i ciepłem. Miała koło trzydziestki. Już wyraz twarzy Ali budził zaufanie. Jej piękno tkwiło właśnie w tym obliczu, w przyjacielskim, pełnym akceptacji spojrzeniu. Jak przekonał
się Marcin, była też bardzo bezpośrednia, lubiła przejmować inicjatywę i troszkę sobie pożartować.
– Chodź, panie masażysto, pokażę ci mój gabinet, napijemy się kawy i powiem ci, co i jak – zaproponowała, a właściwie zarządziła Alicja, i nie czekając na odpowiedź, ruszyła przodem.
Weszli do niewielkiego pokoju z dość dużym oknem. W środku znajdował się stolik, trzy fotele i biurko z komputerem. Obok stała szafa z segregatorami pełnymi dokumentów.
– Kawę? – zagadnęła Alicja, podchodząc do czajnika.
– Poproszę – odparł Marcin. Był jakoś dziwnie spięty, czuł, że pocą mu się dłonie.
– No to powiedz, Marcinie, czemu zamiast rozmasowywać spięte mięśnie na karkach młodych niewiast i wyciskać cellulitis z ich bioder, trafiłeś akurat tutaj, do naszego domu?
– Czy ja wiem? Dziś trudno znaleźć pracę, więc nie ma co przebierać, nie ma co grymasić, no i tak wyszło... – wciąż dukał i sapał Marcin.
– Ale nie szukałeś niczego innego? – dopytywała Alicja, wlewając wodę do czajnika.
– Tego, no... Byłem tu i tam, ale... Jakoś daleko od domu miałem... No co?
Marcin przerwał, gdyż Alicja stanęła przed nim z podpartymi pod boki rękoma i z dobrotliwym uśmiechem spoglądała na swojego spiętego rozmówcę.
– Naprawdę, jakbym rozmawiała z panem Kazimierzem spod szóstki. Też się jąka, dyszy, sapie i zanim coś powie, wyleje wiadro potu. Tyle że pan Kazimierz ma osiemdziesiąt pięć lat i mocno zaawansowanego Alzheimera.
– Słucham?
– No, zrelaksuj się trochę, drogi przyjacielu, będziemy razem pracować i wolałabym, żebyśmy mogli swobodnie ze sobą rozmawiać. Chcę, żebyś czuł się dobrze w tej pracy, w tym miejscu i z ludźmi, którzy tutaj mieszkają. Inaczej się zamęczysz, a przy okazji także nas.
– Przepraszam, to pierwszy dzień, pierwsza praca, sam nie wiem, ale czuję, jakby to miejsce mnie paraliżowało. W końcu to jest dom starców, więc generalnie takie miejsce nie kojarzy się zbyt dobrze.
– Zależy pod jakim względem.
– No to taka umieralnia. Zajmujesz się dziadkami, porozmawiać nie można, bo albo chorzy, albo sklerotycy, albo jeszcze coś.
– Rzeczywiście, zapalony rozmówca się odezwał…
Marcinie, nie myśl tak źle o tym miejscu, bo inaczej nigdy nie poczujesz się tu dobrze, a w pewnym momencie odkryjesz, że gardzisz tymi ludźmi
– Alicja podała kawę i zrobiła się zupełnie poważna.
– Ja nigdy nie nazywam tego miejsca domem starców.
Wiem, co się tu dzieje, znam osobiste dramaty każdej z tych osób, ale staram się mówić po prostu „dom” – myślę, że nie mogę naszym staruszkom dać więcej. Mogę po prostu próbować zamienić to miejsce w namiastkę domu, a jednocześnie wiem, że to
jest wszystko, czego ode mnie oczekują.
Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: