Włosi wyginą? Wszystko na to wskazuje, jeśli nie zdarzy się cud

Włosi martwią się tym, że 16 grudnia w tym roku nie nastąpił cud skroplenia krwi św. Januarego. W rzeczywistości mają jednak znacznie poważniejszy powód do zmartwień: współczynniki demograficzne wskazują na nadciągającą katastrofę

Wskaźnik liczby urodzeń w tym roku spadnie o ponad 10 tysięcy w liczbach bezwzględnych rok do roku, zgodnie z szacunkami włoskiego instytutu statystycznego Istat. Dodatkowym czynnikiem, który może jeszcze bardziej pogłębić ten spadek jest znaczny wzrost bezrobocia.

Problemy demograficzne Włoch nie są jednak tylko skutkiem pandemii. Spadek wskaźnika dzietności to proces, który trwa już od ponad czterdziestu lat. Włochy, ze współczynnikiem wynoszącym 1,29 dziecka na kobietę lokują się wśród trzech najbardziej dotkniętych kryzysem demograficznym krajów Europy, obok Hiszpanii i Malty.

Papież Franciszek opisał to jako dramatyczny rezultat „lekceważenia rodziny”. Niski wskaźnik urodzeń w Europie „jest znakiem społeczeństw, które zmagają się z wyzwaniami teraźniejszości, a tym samym coraz bardziej boją się przyszłości, co sprawia, że zamykają się w sobie” - mówił papież w 2018 roku.

Zamiast oczekiwać na cud, warto może przyjrzeć się przyczynom takiego stanu rzeczy. Tego, skąd się biorą dzieci, nie trzeba zapewne Włochom tłumaczyć, a jednak w kraju tym, w którym rodzina tradycyjnie traktowana była jako wielka wartość, obecnie przeżywa ona głęboki kryzys.

Próby odpowiedzi na to pytanie podejmuje się znany historyk Philip Jenkins, autor m.in. wydanej w Polsce Historii Stanów Zjednoczonych, a także nieprzetłumaczonych na nasz język „The Lost History of Christianity” oraz „Pedophiles and Priests: Anatomy of a Contemporary Crisis”. Według autora tego nie da się określić pojedynczej przyczyny spadku wskaźnika urodzeń w danym kraju, można jednak wskazać pewne cechy wspólne cechujące społeczeństwa o niskiej płodności. Podaje je w swej tegorocznej książce „Płodność i wiara”.

Jak sugeruje sam tytuł, jedną z najbardziej oczywistych korelacji jest związek pomiędzy wiarą a płodnością. Społeczeństwa, w których wiara odgrywa większą rolę, mają też statystycznie wyższe wskaźniki dzietności. Związek przyczynowo-skutkowy nie jest tu oczywisty. Trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy sama wiara wpływa na bardziej pozytywne postrzeganie rodziny i dzieci, czy też istnieją wspólne czynniki, które jednocześnie wzmacniają wiarę i nastawienie pro-life.

Dobrym przykładem są właśnie Włochy. Na początku lat 70-tych Włochy były jeszcze społeczeństwem, które można było określić mianem „kultury religijnej”, a jednocześnie „kultury życia” – silne były zarówno praktyki religijne, utożsamianie się z Kościołem, jak i nastawienie prorodzinne. Zmiany socjologiczne zaczęły się mniej więcej w połowie tej dekady, a nasiliły się zwłaszcza w latach 80-tych XX wieku. Ich przejawem był spadek wskaźników religijności, a jednocześnie zmiana postaw etycznych, która doprowadziła do legalizacji rozwodów, aborcji i antykoncepcji. Dodać należy, że zmiany te nie zostały narzucone odgórnie, ale były wynikiem szeregu referendów. Obecnie coraz szybciej wzrasta społeczna akceptacja dla kolejnych elementów „cywilizacji śmierci”, takich jak wspomagana eutanazja czy małżeństwa homoseksualne.

Podczas gdy w 1970 roku 97,7% Włochów zawierało małżeństwo w Kościele katolickim, obecnie jedynie niecała połowa ślubów odbywa się w kościele. Od momentu legalizacji rozwodów w 1974 roku, spadła jednak nie tylko liczba małżeństw kościelnych, ale także ogólna liczba zawieranych związków małżeńskich. W ciągu ostatnich dwudziestu lat czterokrotnie wzrosła liczba tzw. „wolnych związków”. W 2017 r. co trzecie dziecko rodziło się w takim właśnie związku partnerskim.

Zanik małżeństwa jako związku stałego, dającego kobiecie poczucie pewności i trwałości, wpłynął na postrzeganie dzieci raczej w kategoriach problemu niż błogosławieństwa. Jak podkreśla demograf Roberto Volpi, „we Włoszech rozpoczął się głęboki kryzys rodziny, kiedy rozpadła się idea małżeństwa, jego centralne miejsce. I niewątpliwie przyczynił się do tego rozwód”. Dodał też, że ponieważ pary zazwyczaj decydują się na posiadanie dzieci w ramach stabilnego związku małżeńskiego, jeśli takich związków będzie ich mniej (i będą zawierane później), to mniej będzie też dzieci.

Philip Jenkins zauważa, że proces ten działa w obydwie strony. Gdy z pola widzenia znikają dzieci „więzi łączące ludzi z Kościołem zaczynają szybko słabnąć”. Powstaje tu więc pewnego rodzaju błędne koło – zanik wiary osłabia nastawienie prorodzinne, a osłabione więzi rodzinne jeszcze bardziej przyczyniają się do kryzysu wiary. Można się wręcz spodziewać, że dzieci wychowane w rodzinie, w której nie są traktowane jak priorytet, ale raczej – zbędny balast, będą nosiły w sobie poczucie krzywdy i odrzucenia. Tym bardziej więc będą odrzucać płytką religijność, która kojarzyć im się będzie z rodzicami, którzy nie zapewnili im emocjonalnego wsparcia i poczucia trwałości więzi rodzinnych.

Odnosząc się do kwestii polityki prorodzinnej, czyli państwowych programów wsparcia rodzin Jenkins przyznał, że taka polityka może przyczynić się do zwiększenia dzietności, jednak działa ona bardzo wolno i pociąga za sobą ogromne koszty. Finansowe zachęty do posiadania dzieci sprawdzają się tylko w niewielkim zakresie. Bez zmiany nastawienia społecznego do rodziny nie przyniosą one satysfakcjonujących rezultatów.

Jak zauważa Vincenzo Bassi, rzymski profesor prawa, ekonomii i nauk politycznych i przewodniczący Federacji Katolickich Związków Rodzin w Europie (FAFCE), „jeśli brak jest wizji dotyczącej roli rodziny w społeczeństwie, to wszystkie te polityki społeczne, polityka państwa opiekuńczego, polityka nadzwyczajna, nie mają żadnego realnego wpływu na wskaźnik urodzeń.” Dodaje też, że „jeśli nie uświadamiasz sobie roli rodziny w społeczeństwie, to, choć pomimo przydatności całej tej polityki prospołecznej, nie zdecydujesz się na więcej dzieci tylko z powodu gratyfikacji finansowej”.

Posiadanie dzieci oznacza gotowość do podejmowania wymaga wielu wyrzeczeń, zauważa Bassi. Jeśli chcemy zachęcić ludzi do takich poświęceń, konieczne jest przewartościowanie postrzegania rodziny. „Mając rodzinę muszę się czuć szczęśliwy i doceniony”. W tym kontekście Bassi podkreślił też ogromną wagę wszelkich inicjatyw takich jak stowarzyszenia rodzin, zarówno o charakterze świeckim, jak i kościelnym, które wspierają rodziny i dają im możliwość odbudowywania więzi, które nadwątliła wszechogarniająca kultura konsumpcjonizmu i indywidualizmu.

« 1 »

reklama

reklama

reklama

reklama