Od dłuższego czasu ze zdziwieniem obserwuję proceder, który opanował ogromną część środowiska dziennikarskiego. Wielu moim kolegom i koleżankom wydaje się, że gdy mówią czy piszą o religii, nie obowiązują ich te same standardy warsztatowe, jak w przypadku innych dziedzin wiedzy. Pora zerwać z tym kompromitującym przekonaniem. Niestety, im dłużej obserwuję moich kolegów i koleżanki, tym mocniej odnoszę wrażenie, że jedno zagadnienie traktuje się w sposób odstający od ogólnie panujących standardów.
W środowisku dziennikarskim istnieje wiele specjalizacji – od ekonomicznej po militarną. Mamy ekspertów od opisywania zawiłości mechanizmów giełdowych, ekologii, historii czy geopolityki. Dobrym zwyczajem jest szanowanie tego podziału, w końcu nie każdy jest specjalistą od wszystkiego. Gdyby się ktoś jednak zapędził, za błędy faktograficzne zazwyczaj przeprasza. Niestety, im dłużej obserwuję moich kolegów i koleżanki, tym mocniej odnoszę wrażenie, że jedno zagadnienie traktuje się w sposób odstający od ogólnie panujących standardów. Wygłasza się opinie zamiast relacjonować stan rzeczy, obnosi własną niewiedzą, przekonanie traktując za wystarczający powód do zabrania głosu w dyskusji. Mowa o religii, a żeby zawęzić problem jeszcze bardziej – o rzymskim katolicyzmie i wypływającej z niego teologii, która niejednokrotnie przez tuzy zawodu traktowana jest jak luźna lista zaleceń, a nie dziedzina wiedzy, która ma swoje kanony, podręczniki, kodyfikacje i tradycje.
Prawdę mówiąc, nie wiem z czego to wynika. Z jakich względów dziennikarze czytają wnikliwie ustawy, analizują kontrakty, siedzą w dokumentach i opracowaniach przed napisaniem ważnego tekstu, ale gdy tematyka dotyczy kwestii wiary, błyskawicznie zapominają o warsztacie. Nie razi ich mieszanie porządków polityki i religii. Właśnie takie zjawisko na masową skalę miało miejsce przed i po 19 listopada, kiedy w Krakowie-Łagiewnikach dokonano Jubileuszowego Aktu Przyjęcia Jezusa za Króla i Pana. Co z tego, że biskupi apelowali, aby traktować uroczystość zgodnie z jej duchowym wymiarem, jako zwieńczenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia oraz Jubileuszu 1050. rocznicy Chrztu Polski? I tak przez największe media przelała się fala oburzenia podszyta ironią, że oto w XXI wieku przy asyście prezydenta dokonuje się akt „Intronizacji Chrystusa na króla Polski”.
Wystarczyło się wykazać odrobiną dobrej woli, aby zrozumieć, że owa uroczystość z istniejącymi faktycznie ruchami intronizacyjnymi, chcącymi łączyć władzę świecką z duchową, miała tyle wspólnego, co pierniki z wiatrakami.
Niektórzy posuwali się nawet do zarzucania Kościołowi obłudy, używając słów Jezusa o tym, że „królestwo jego nie jest z tego świata”, a Polska nie potrzebuje nowego króla, bo jest państwem świeckim. Cóż, wystarczyło się wykazać odrobiną dobrej woli, aby zrozumieć, że owa uroczystość z istniejącymi faktycznie ruchami intronizacyjnymi, chcącymi łączyć władzę świecką z duchową, miała tyle wspólnego, co pierniki z wiatrakami.
Pomimo rażącego błędu merytorycznego, bo przecież o to w istocie chodzi, a nie o fakt, czy ktoś we własnym sumieniu przyjmuje Chrystusa za króla czy nie, nie wystosowano sprostowań. Czy to ze względów niewiedzy, a może celowo podsycano atmosferę lęku przed katolicką dyktaturą. W każdym innym przypadku, analogiczna skala dezinformacji spotkałaby się ze środowiskowym niesmakiem. Bo czy można sobie wyobrazić, aby dziennikarz sportowy zabrał się nagle za komentowanie budżetu państwa, myląc ministerstwo skarbu z ministerstwem finansów? Tymczasem tego rodzaju pomieszanie z poplątaniem jest codziennością w przypadku podejmowania tematów religijnych.
Raptem kilka dni temu były polityk i doktor, a od pewnego czasu również dziennikarz, prowokacyjnie zapytał na Twitterze: „Czy denisowiane i neanderdalczycy będą zbawieni?”. Tymczasem odpowiedź Kościoła na podobne „paradoksy” jest znana w teologii od wieków, jeżeli nie od zawsze. Nie dotyczy również poszczególnych osób czy przypadków, ale pewnych ogólnych i uniwersalnych kryteriów. Podobnie jak zwykłe prawo, które nie staje się inne dlatego, że rozpatruje się je w przypadku Kowalskiego czy Nowaka. Jeśli jakieś istoty mogły podejmować wybory etyczne, miały wolną wolę i żyły zgodnie z prawem naturalnym, na tyle na ile pozwalała ich percepcja – mogą być zbawione, choć oczywiście ostateczna decyzja zawsze zależy od Boga i jego Miłosierdzia. Zasada ta tyczy się zarówno ludów pierwotnych, które nigdy nie słyszały o Ewangelii jak i hipotetycznych kosmitów. Gdy właśnie tak odpisałem, przyszła replika. „Cieszy mnie Pana pewność, że ludzie zabijający swe dzieci, kopulujący na potęgę i oddający cześć drzewom mogą być zbawieni” – odparł były polityk i dziennikarz. Chciałoby się powiedzieć: gdzie Rzym, gdzie Krym? Czy właśnie podobna nieświadomość porządków i brak podstawowego wykształcenia teologicznego nie jest dzisiaj prawdziwą plagą współczesnego dziennikarstwa?
Czy nieświadomość porządków i brak podstawowego wykształcenia teologicznego nie jest dzisiaj prawdziwą plagą współczesnego dziennikarstwa? Z przykrością muszę odpowiedzieć, że tak. Myślę, że bierze się ona z dziwnego przekonania, że skoro żyjemy w kraju w większości katolickim, każdy z wiarą mniej lub bardziej miał do czynienia, a ona sama jest kwestią sumienia, to znaczy, że w jej interpretowaniu i opisie panuje pewnego rodzaju dowolność interpretacji. Kiedy pasuje, papieża uznaje się za wojującego lewicowca, gdy powie coś przeciwko aborcji, za konserwatywnego tradycjonalistę. Problem ten dotyka zarówno środowiska liberalne jak i prawicowe, które wiarę starają się dostosować do swoich doczesnych aspiracji, albo po prostu w wyniku braku wiedzy na podstawie nikłych przesłanek wyciągają mocne i błędne wnioski.
Obowiązkiem ludzi mediów jest dokształcanie się i weryfikowanie faktów, aby pisząc o wierze, teologii czy religii – traktowali ją równie poważnie, jak ekonomię czy sport. A może nawet bardziej poważnie?
Żeby nie być hipokrytą, trzeba również jasno przyznać, że za podobny stan rzeczy po części odpowiada sam Kościół, a właściwie nauczanie religii, które w warstwie programowej pozostawia wiele do życzenia. Nie zwalnia to jednak ludzi mediów, których obowiązkiem jest dokształcanie się i weryfikowanie faktów, aby pisząc o wierze, teologii czy religii – traktowali ją równie poważnie, jak ekonomię czy sport. A może nawet bardziej poważnie? Jeśli się tak stanie, unikniemy wielu nieporozumień, które mnożą się i dzielą społeczeństwo coraz mocniej, co mieliśmy okazję zaobserwować również w przypadku nieodległej i stale trwającej debaty o aborcji. Jeśli prowadzący program publicystyczny w największej prywatnej telewizji w kraju pyta gości na żywo, czy po spowiedzi po dokonaniu grzechu aborcji kobieta może z czystym sumieniem pójść do kliniki, i powtórzyć cały proces, to znaczy, że coś poszło dramatycznie nie tak. Nie jest za późno, aby ten kompromitujący dla środowiska stan rzeczy zmienić. Podręczniki, Ewangelia, encykliki i katechizm nie są póki co na cenzurowanym. Warto po nie sięgać, zanim strzeli się kompromitującą gafę.
Marcin Makowski
http://stacja7.pl/felietony/apel-dziennikarzy-zanim-napiszecie-o-wierze-siegnijcie-zrodel/
Więcej ważnych i ciekawych artykułów na stronie opoka.org.pl →
Podziel się tym materiałem z innymi: